.

.

wtorek, 26 czerwca 2018

Wieczorny niezbędnik ;).

Sypialnia, małżeńskie łoże, po obu jego stronach dwie szafki nocne.
Szafka męża- oj wręcz ascetyczna, tak na niej ubogo. Jedynie lampka nocna i książka pod wielce wymownym tytułem -" Afirmacje sukcesywne, czyli jak wyafirmować sobie szczęście"- otworzona tylko raz, nieczytana. Mówiłam mojemu połowcowi, że od ponad dwudziestu lat jego szczęście to ja. Marudne, wymagające, a czasem złośliwe, ale szczęście :) i że jak chce to ja mu to szczęście wyafirmuję sama, bez tej całej psychologicznej papki. Musi tylko przytakiwać żonie, a będzie szczęśliwy jak nikt inny ;).
Za to na szafce żony...hmm... lampka nocna obowiązkowo- przy czymś czytać trzeba- a czytam tonami, krem do rąk, krem do stóp, serum do paznokci, masełko do skórek i obowiązkowo pomadka nawilżająca, no bo jakby się w nocy jakiś książę przyśnił, to żeby te usta były jak maliny ;), no i stopy gładkie i pazury zadbane.  A jakie czasy taki i książę. Nie żaden tam biały koń, tylko co najmniej tesla, może być biała :P.
A ponieważ mąż często krytykował moją sypialnianą "wystawkę", więc zapakowałam cały ten majdan w podłóżkową szufladkę. Nie widać, a pod ręką. I tak ostatnio patrzę na ten mój kobiecy niezbędnik i tak się zastanawiam- kiedy ta pielęgnacyjna kolekcja wzbogaciła się w opokan w żelu, voltaren, edu- flex i tym podobne mazidła. Taka królewna jakie czasy ;). Tak więc jak już ten książę się przyśni i zajedzie tą teslą, to niech nie zapomni o nakładce na siedzenie masującej plecy. I żeby nie do zamku mnie powiózł tylko od razu do spa, albo na fizjoterapię mnie porwał.... a co tam, zamiast księcia, to niech już lepiej masażysta się przyśni :p. Bylebym tylko rano wstawała jak nowo narodzona :).

piątek, 8 czerwca 2018

Jak oddawać się nałogowi, to z przytupem.

Od wczoraj mam banana na buzi, a oczy takie jakbym się uraczyła jakimś odpowiednim trunkiem zawierającym tak zwaną moc procentów, albo jakbym się czegoś nawąchała. I w sumie to "nawąchała" nie odbiega daleko od prawdy, bo wciągam nosem zapach nowych książek.
Wczoraj wreszcie dotarł wyczekiwany przeze mnie kurier. Masę telefonów w obie strony zanim w końcu trafił pod właściwy adres. Już myślałam, że wyjdę z siebie, polecę na miasto i na środku ulicy rozpakuję tego busa, by dogrzebać się do mojej paczki. Tyle, że na ulicy go nie było. Stał sobie na parkingu za blokiem i spokojnie palił papieroska. Może chciał mi przedłużyć doznania wynikające z oczekiwania?
W każdym razie paczka przyszła taka biedna, poobijana, jakaś taka brudna. Ale moi rodzice jak już coś zapakują, to nie ma zmiłuj, nic nie ma prawa się zniszczyć. Mają już w tym wprawę. A do tego wszystko obłożone słodyczami. Coś dla ciała coś dla ducha ;).