.

.

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Ja chcę znów do Polski.

Urlop, urlop i po urlopie. I znów powrót tutaj. Co piękne szybko się kończy.
Chociaż pięknie się nie zaczęło... Podróż wiadomo, mąż jakiś nerwowy niczym Małgorzata Rozenek- nie mów do mnie teraz!!! ... Jakiś taki socjopatyczny się robi, dosłownie jak poniedziałek po weekendzie. No to milczę. W milczeniu  nalewam kawy, podaję wodę. Życzysz sobie cukierka? ciasteczko ? arszenik? :P. I pytanie- i czemu nic nie mówisz? No cóż, życie mi jeszcze miłe. Tym bardziej, że urlop przede mną, to chciałabym jeszcze trochę poużywać ;).
Zmiana za kierownicą i pędzę radośnie zbliżając się do polskiej granicy. 50 km, 27, 20, 17km i stop. Remont na moście nad Odrą. Ostatnie 17 km przejechaliśmy w "błyskawicznym" tempie trzech godzin. No ludzieeee, myślałam, że kierownicę będę gryźć i przy okazji pana męża, który próbował spać, ale podobno za bardzo samochodem kolebkę robiłam hamując i ruszając. A jak miałam jechać w korku? ruchem płynnym jak po lodzie? to niech do zimy poczeka, a skoro kolebotałam, to powinno mu się chyba lepiej spać prawda? :P

W każdym razie jak już dotarliśmy na miejsce, to już był tylko raj, upały i mamusine obiadki, ciasta, desery. Pyszne, ale wchodzące w doopę. Cóż poradzić, niech i ta część ciała wie, że ma wakacje.
Najważniejszym punktem programu naszych wakacji było wesele moich rodziców. Za nimi 50 lat bycia razem. Wytrzymali, dali radę. Czasem bywało słodko pierdząco, a czasem jak we włoskiej rodzinie, ale dali radę. Pół wieku robi wrażenie. Impreza była do białego rana, tańce, hulańce, radość i wesele. I mam nadzieję, że przed nimi jeszcze wiele wspólnych lat i niech będą one jak najweselsze. Zostały miłe wspomnienia,  w głowie wciąż jeszcze gra muzyka, a nogi przytupują do rytmu. Było pięknie.
.A potem znów powrót do rzeczywistości, pakowanie, układanie, ostatnie uściski i w drogę.
Jechaliśmy i jechaliśmy, ale dojechaliśmy. A potem bujało, bujało, ale dopłynęliśmy. Lekko zzieleniali, z tsunami w żołądku ale cali. Tylko pies miał wszystko w głębokim poważaniu i spał w najlepsze zwinięty w kłębek na fotelu. Bujanie na promie mu nie straszne.
Po drodze umierałam z nudów, gdy okazało się, że książkę połknęłam szybciej niż myślałam. Rypnęłam się w obliczeniach. Zapas co prawda był, ale w walizce, gdzieś na samym spodzie bagażnika. Myślę sobie dla rozrywki zjem psa...ale szkoda mi było pupila. No to zjem pana męża, który mi tę walizkę na sam spód wsadził. Poprosić go by na postoju wyciągnął ją chociaż na chwileczkę? nieee, zabije mnie. Dla urozmaicenia zmieniłam połowca za kierownicą. Bo kto ma kierownicę, ten rządzi radiem :D, a badziewia puszczanego przez małżonka miałam już po kokardę.
Oczywiście nie obyło się bez instruktarzu- uważaj z prawej, uważaj z lewej, zgrzytałam ząbkami, cierpliwie czekałam aż zmorzy go sen i przy okazji trzaskałam po łapach gdy mi się do radia dobierał.
Rozgrzani polskimi upałami wróciliśmy do Norwegii. A tu przywitała nas szara rzeczywistość- deszcz i zaokienne 14 stopni. Podobno ma być cieplej...podobno.
Chcę do Polski, już tęsknię za polskimi upałami, znów je kocham i znów są mi potrzebne.

2 komentarze :

  1. Rocznicy ślubu już gratulowałam, ale żeś wytrzymała trudy podróżne to normalnie chapeau bas! Ja niby mam urlop do 2 października,ale póki co to nie mam czasu odpocząć ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak to jest, często nie doceniamy tego co mamy. Ja marzę o mgłach, deszczu i 15 stopniach ale jest szansa, że się doczekam na miesiąc, dwa.
    Piękna rocznica, 50 lat razem, nie wiadomo czy zazdrościć czy współczuć. Ja nie wytrzymałam, nie będzie rocznicy, może gorycz przeze mnie przemawia.
    A tak w ogóle w Polsce cudnie jest i uroczo i cudnie.

    OdpowiedzUsuń