Tyle czasu minęło odkąd zaglądałam tu po raz ostatni. Czas pędzi jak wariat, a może to ja robię się zbyt ociężała, zbyt niegramotna, aby go dogonić, aby dorównać mu kroku, lub chociaż być tuż za...
I tak parząc na ostatni post- dopiero co wyjeżdżałam z radosnym piskiem na wakacje, a tu już listopad. Z wakacji wracałam też z piskiem, tyle że z cichszym, żałośniejszym, tęsknym, a może buntowniczym, że to już, tak szybko i trzeba wracać do rzeczywistości.
Ale mam jedno postanowienie... przyklejam aparat do ręki, wyrabiam sobie nawyk uwieczniania wszystkiego na zdjęciach na zaś, na potem, dla potomnych. Tyle się dzieje, tyle zmienia, a telefon nie oddaje tego co chciałoby się uchwycić. Przynajmniej nie mój. Ten się ostatnio zbuntował i nawet smsy segreguje, które mają dojść, a które nie. Chyba cenzura, albo lenistwo. Oczywiście telefonu, nie moje ;).
Miejscowość w Polsce, w której się wychowałam urokliwa, klimatyczna, ze starymi drewnianymi willami. Zawsze podczas pobytu przemykam samochodem głównymi ulicami w pogoni za sprawami, za czymś, za czasem, ze spotkania na spotkanie. W tym roku było inaczej.