.

.

sobota, 30 grudnia 2017

Wkraczając w Nowy Rok.

Może najlepszą metodą jest nie robić żadnych postanowień noworocznych? wtedy za niczym nie gonimy, niczego nie oczekujemy... chociaż samo nic się nie zrobi. A ja? co takiego sobie postanawiam? tak cichutko pod nosem, na wypadek gdyby nie wyszło? ;).
Być odrobinę mniejszą zołzą, oczekiwać mniej niż się należy, cieszyć się z drobnych rzeczy, być szczęśliwą.
Projektów, zamierzeń i postanowień tych większych i tych mniejszych mam bez liku. A do tego marzeń od groma do spełnienia. Ale jak to mówią moi rodzice- najważniejsze by zdrowie było, a reszta sama się ułoży ;).
Dlatego staram się nie zapędzać w planach, nie gnać za marzeniami, unikać mrzonek. Chwytać dzień.
Głównym postanowieniem na Nowy Rok jest... mniej narzekać. Trudne to będzie bardzo, bo ostatnimi czasy narzekanie to moje drugie imię. I cynizm... niekiedy życie do niego zmusza, by jakoś wygrać walkę z ludźmi, czasem, realiami i rzeczywistością. By sprostać oczekiwaniom innych.
Uśmiechać się więcej, bo "uśmiech to taka krzywa, która wszystko prostuje". I wciąż na nowo uczyć się życia. Jest dobrze, tak po prostu. I nie będę malować swoich planów krzykliwymi kolorami, ale delikatnie nakreślę je ołówkiem. Niech się ich realizacja powiedzie, niech marzenia się spełnią.

sobota, 23 grudnia 2017

Święta

I znów szeleści papier, a po kątach, zakamarkach i szufladach upychane są prezenty dla bliskich. W salonie króluje choinka, blaskiem światełek konkurując z gwiazdami w oknach i światełkiem świec.
Po domu znów roznoszą się świąteczne zapachy. Pieczenie, gotowanie, mieszanie w garnkach i zaklinanie by smak był taki jak powinien, tańce nad piekarnikiem i modły- oby nie wyszedł zakalec.
Masa pomysłów i projektów na udekorowanie i zastawienie wigilijnego stołu. Temu wszystkiemu jak zwykle towarzyszą takty świątecznych piosenek. Jest wesoło, a zarazem nostalgicznie, bo znów tak daleko od domu...tego rodzinnego. Znowu tutaj, na obczyźnie. To chyba ta odległość i ta tęsknota sprawia, że w święta jeszcze bardziej odczuwa się brak całej rodziny przy stole, a emigracyjna rzeczywistość staje się bardziej dotkliwa. I tym bardziej trzymamy się tradycji wyniesionych z domu, tego czego uczyli nas rodzice. Podtrzymuje się polskie zwyczaje, rytuały, rodzinne tradycje. Opłatek przysłany przez rodziców czeka. Płyta z kolędami też.
I jedyne czego mogłabym sobie życzyć łamiąc się opłatkiem przy wigilijnym stole, to spędzić następne święta w Polsce. Tak więc ten tego... uprzejmie się uprasza by rzeczywistość nie psuła mi planów.
Wesołych Świąt dla wszystkich, Wesołych Świąt.

niedziela, 3 grudnia 2017

Zniesmaczona i ten...tego fqurfiona...

                                                                                                                                                           
Aby powiedzieć o mnie, że jestem miłośniczką książek, to jakby nic nie powiedzieć. Ja jestem nałogowiec, uzależniony od czytania, kartkowania, wąchania stron i szelestu papieru każdej książki. Do tego bibliofil, kupujący, czytający i gromadzący je tonami. Taki mój urok... jedni palą, inni piją, a ja czytam. To taka moja czytelnicza amfa, albo marycha. Jak zwał tak zwał... uzależniłam się. I nie mam zamiaru się z tego leczyć.
Ale już tam... ja nie o tym, nie o tym , nie o tym...to miało być tylko słowem wstępu jak zwykle za długim.
Kiedy syn mój zrobił mi zdjęcie kontenera pełnego książek wyrzuconych z bibliotecznych półek, serce mi krwawiło. Nie poszłam osobiście zobaczyć takiego marnotrawstwa, bo chyba pękło by mi na pół. Do tego bidulki mokły w deszczu, któryś już dzień z kolei.
Ja nie rozumiem tego. Naprawdę trudno mi pojąć. Większość książek była w dobrej kondycji, mocne wydania w twardych oprawach, porządny papier. 
A czy zamiast wyrzucać to nie można było zorganizować darmowego rozdania książek innym? chociażby w centrum handlowym.  Teraz np. w okresie przedświątecznym z radosnym uśmiechem rozdawać je zabieganym kupującym, taki miły akcent. Po prostu  DAĆ DRUGIE ŻYCIE KSIĄŻKOM,  a nie wyrzucać je na śmietnik. 
Oj biblioteko w Sandnes nie popisałaś się.

wtorek, 28 listopada 2017

Oslo i poczucie humoru ;).

Poleciałam, obleciałam, zwiedziłam, pojadłam i wróciłam. Psychicznie wypoczęta. Fizycznie? no cóż... jakby to powiedzieć kopycięta w doopkę mi wchodziły, tyle kilometrów pieszo natrzaskałyśmy razem z córcią. Ale było warto.
Fotograf ze mnie jak z koziej... ten tego fujarka, ale udało nam się coś tam uwiecznić. Co prawda walka ze światłem i cieniami, to nie moja bajka i nie na moje nerwy, ale na coś ten aparat w końcu ze sobą taszczyłam, a mały nie jest. I te cuda widziane z samolotu. No jak tu nie wyjąć tej krowy, nie wsadzić jej w okno i nie focić?
Wybaczcie zdjęcia, szału nie będzie. Kiedyś się nauczę...kiedyś.

sobota, 11 listopada 2017

Przyklej aparat do łapy.

Tyle czasu minęło odkąd zaglądałam tu po raz ostatni. Czas pędzi jak wariat, a może to ja robię się zbyt ociężała, zbyt niegramotna, aby go dogonić, aby dorównać mu kroku, lub chociaż być tuż za...
I tak parząc na ostatni post- dopiero co wyjeżdżałam z radosnym piskiem na wakacje, a tu już listopad. Z wakacji wracałam też z piskiem, tyle że z cichszym, żałośniejszym, tęsknym, a może buntowniczym, że to już, tak szybko i trzeba wracać do rzeczywistości.
Ale mam jedno postanowienie... przyklejam aparat do ręki, wyrabiam sobie nawyk uwieczniania wszystkiego na zdjęciach na zaś, na potem, dla potomnych. Tyle się dzieje, tyle zmienia, a telefon nie oddaje tego co chciałoby się uchwycić. Przynajmniej nie mój. Ten się ostatnio zbuntował i nawet smsy segreguje, które mają dojść, a które nie. Chyba cenzura, albo lenistwo. Oczywiście telefonu, nie moje ;).
Miejscowość w Polsce, w której się wychowałam urokliwa, klimatyczna, ze starymi drewnianymi willami. Zawsze podczas pobytu przemykam samochodem głównymi ulicami w pogoni za sprawami, za czymś, za czasem, ze spotkania na spotkanie. W tym roku było inaczej.

czwartek, 20 lipca 2017

Radosny pisk.

Ostatnie dni przed wyjazdem jestem zaganiana, ale też i na maksa ucieszona tym, że to już za chwileczkę, już za momencik. Urlop. W duszy mi piszczy, cała jestem jednym wielkim piskiem...z radości. Do Polski, wreszcie.
 Torby prawie spakowane, masę rzeczy do wywiezienia naszykowane, ogarniam towarzystwo łącznie z psem, by niczego nie zapomnieć, a  potem w drogę.
 Dziś pomyślałam sobie, że szkoda iż w podróży ten internet tak coś nieklawo działa. Niby jest, a jednak ucieka. Taki psotnik. Może szybciej i milej  zleciałby ten czas. Ale z drugiej strony może to i dobrze, bo jeszcze pokusiłabym się o pisanie dziennika podróży i pewnie wyglądałby on mniej wiecej tak :----

niedziela, 9 lipca 2017

W norweskim lecie można się zatopić... tzn. utopić :/

Nie oglądam wiadomości. To znaczy nie, wróć..zbuntowałam się i nie oglądam prognozy pogody.
Jak słyszę, że w Polsce jest upał, słońce, ciepełko, a ludzie narzekają to chce mi się wyć, gryźć i kopać co popadnie.  JA CHCĘ TAKIE UPAŁY, JA KOCHAM TAKIE UPAŁY.... JA PRAGNĘ TAKICH UPAŁÓW !!!
 Dziś u nas od rana pada i wieje tak jakby ktoś się powiesił. Suszarkę z praniem już trzy razy ganiałam po tarasie. Całe szczęście, że wiszą na niej tylko ręczniki, bo gdyby wisiały tam moje koronkowe niewymowne, to na bank wywiałoby je poza taras i ganiałabym je w koło bloku.

niedziela, 14 maja 2017

Wszędzie czerwono :)

Maj, piękny maj... a w maju matury.
O zwyczajach panujących tutaj już pisałam w zeszłym roku

 http://drewnianaja.blogspot.no/2016/04/od-wczoraj-na-ulicach-norwegii-kroluja.html 

W Norwegii matury zaczną się dopiero po 17 maja. A póki co maturzyści się bawią, luzują, korzystają z ostatnich chwil przed tak zwaną "dorosłością".
Od ponad miesiąca mam taką maturzystkę w domu. Duma miesza się z obawą, ale nie jest źle. Matczyne serce na myśl o tych wszystkich cudach, wiankach, wyskokach  trzepotało w popłochu. Obawa i strach już szykowały siwą farbę na włosy, ale... jest dobrze. A nawet spokojnie... albo... po prostu rodzice o wszystkim nie wiedzą ;). może tak jest nawet i lepiej.
Za trzy dni maturzyści ostatni raz przemaszerują w korowodzie przez wszystkie masta w Norwegii.

http://drewnianaja.blogspot.no/2016/05/17-maj.html          A potem to już tylko życie.. :)

sobota, 18 marca 2017

Påskekrim- czyli wielkanocne czytanie po norwesku

Zbliżają się święta Wielkanocne, więc w Norwegii ruszyła sprzedaż kryminałów. To ich  ciekawa tradycja świąteczna i chyba najbliższa memu czytelniczemu sercu ;).
Påske-wielkanoc, krim- wiadomo kryminał.
Påskekrim- to książki z historiami kryminalnymi, które Norwedzy czytają namiętnie w okresie wielkanocnym. W księgarniach, marketach, nawet stacjach benzynowych ustawiane są całe regały tylko i wyłącznie z kryminałami, które w tym okresie sprzedawne są w cenach promocyjnych i na które jest bardzo duży popyt.
Skąd wziął się ten zwyczaj? Zapoczątkowała go powieść "Bergenstoget plyndret i natt" (Splądrowany nocny pociąg do Bergen) Jonathana Jerva, wydana w okresie wielkanocnym w 1923 roku. Ciekawostką jest to iż została wydana w Aftenposten (dzienniku norweskim) jako zapowiedź nowej książki tego autora. Jednak zrobione zostało to w taki sposób, iż wiele osób patrząc na nagłówek myślało, że historia tam opisana działa się naprawdę. Książka wzbudziła olbrzymie zainteresowanie i czytelnicy tym  chętniej sięgnęli po najnowszy kryminał. Od tego czasu, co roku przed Wielanocą wydawane są  coraz to nowe powieści kryminalne, z coraz bardziej chwytliwymi i przyciągającymi wzrok nie tylko tytułami ale i okładkami.

sobota, 18 lutego 2017

Gdy kobieta wali w mur

Miałam jakieś zezowate szczęście do murków, albo one miały to wątpliwe szczęście do mojej osoby. Wciąż te złośliwe cholery stawały mi na drodze. To znaczy zachodziły mnie od tyłu, a raczej mój samochód, nie mnie. Tak dla jasności. I mimo iż mogłabym przysiąc, że gdy wsiadałam do auta, to na pewno go tam nie było, jak tylko zaczynałam cofać wyskakiwał i bum... czasem ciche łup. Mój poprzedni samochód coś o tym wie. Samochód męża też, chociaż sam mąż nie wie. Jeszcze nie ;). Czasem hak holowniczy potrafi zdziałać cuda ;).

środa, 8 lutego 2017

Firmowa czy zwyczajna, bałagan w torebce jest zawsze ten sam- ogromny.

Na początku był chaos, a potem była damska torebka . I tak się właśnie zastanawiam czy to czasem nie była moja torebka.
W mojej przepastnej torbie panuje bajzel, chaos, sodoma i gomora w jednym. No może sodoma to jeszcze nie, chociaż coś jest na rzeczy, bo ostatnio znalazłam w niej reklamę Thai Massasje, taki zawoalowany  salon...no.. ten tego masażu, którą włożono mi za wycieraczkę i którą odruchowo wsunęłam w czeluście mojej torebeczki. Nie żebym chciała kiedyś z niej skorzystać ;). Chociaż... hmm.

niedziela, 29 stycznia 2017

Ciemość widzę

Co za kraj, co za ludzie, co za klimat, co za pokręcona pora roku ze swoją pokręconą pogodą. Kurna noooo....
Ja rozumiem, że latem to prawie nie ma nocy, a za to zimą robi się widno dopiero po 9 rano, ale jest już po 12 , a za oknem nadal mrok, w mieszkaniu ciemno.
I mogę powiedzieć tak jak bohater <<Seksmisji>>--- ,, ciemność, widzę ciemność...ciemność widzę"....
Lampy palą się na okrągło, mnie trafia szlag, depresja potrafi dopaść niektórych znienacka. I potem nie ma się co dziwić, że ostatnio zrobił się ze mnie smutasowy człowieczek, który na siłę rozciąga usta w uśmiechu. Może już się zaczęło przesilenie zimowo-wiosenne?
Pan mąż nawet zaryzykował i powiedział, że zrobiłam się zmierzła-- cokolwiek to znaczy ...
A deszcz pada tutaj poziomo...

środa, 25 stycznia 2017

Zwłoki

Każdy ma taki dzień, gdy czuje się jak bezwolna kukiełka tarmoszona przez życie. I to nawet nie chodzi o to, że coś nam doskwiera, że ktoś nam dokopał, albo, że życie zbyt ciężkie i gryzie nas w doopę. Po prostu przychodzi taki dzień, gdy człowiek się budzi i..,dzieje się coś dziwnego. Mnie dopadło dzisiaj.
Jakieś zwłoki zwlekły się z łóżka, jakieś zwłoki wsiadły do samochodu, jakieś zwłoki pojechały do pracy. A mnie wciąż z tyłu głowy kołatała się myśl, że te zwłoki są mi jakoś dziwnie znajome.

czwartek, 19 stycznia 2017

Przychodzi baba do lekarza....

Chorować nie lubię, a kto zresztą lubi? chora to ja zaczynam być gdy muszę skorzystać z porady lekarza w Norwegii. A korzystam tylko wtedy, gdy sama nie daję rady zaleczyć, wyleczyć, zwalczyć. Albo gdy chodząc po ścianach, z bólu  rysuję paznokciami tapetę... mąż się denerwuje, więc idę do lekarza dla świętego spokoju. Spokoju pana męża, ściany, tapety... no i moich paznokci ;). Lakieru szkoda, bo taki ładny :).
Lekarza mam niedojdę, żeby nie powiedzieć idiotę. Na każdą dolegliwość fizyczną czy psychiczną zaleca jeden środek przeciwbólowy- paracet. Jeszcze nie zdążę ust otworzyć, a już słyszę - paracet