.

.

wtorek, 28 listopada 2017

Oslo i poczucie humoru ;).

Poleciałam, obleciałam, zwiedziłam, pojadłam i wróciłam. Psychicznie wypoczęta. Fizycznie? no cóż... jakby to powiedzieć kopycięta w doopkę mi wchodziły, tyle kilometrów pieszo natrzaskałyśmy razem z córcią. Ale było warto.
Fotograf ze mnie jak z koziej... ten tego fujarka, ale udało nam się coś tam uwiecznić. Co prawda walka ze światłem i cieniami, to nie moja bajka i nie na moje nerwy, ale na coś ten aparat w końcu ze sobą taszczyłam, a mały nie jest. I te cuda widziane z samolotu. No jak tu nie wyjąć tej krowy, nie wsadzić jej w okno i nie focić?
Wybaczcie zdjęcia, szału nie będzie. Kiedyś się nauczę...kiedyś.

sobota, 11 listopada 2017

Przyklej aparat do łapy.

Tyle czasu minęło odkąd zaglądałam tu po raz ostatni. Czas pędzi jak wariat, a może to ja robię się zbyt ociężała, zbyt niegramotna, aby go dogonić, aby dorównać mu kroku, lub chociaż być tuż za...
I tak parząc na ostatni post- dopiero co wyjeżdżałam z radosnym piskiem na wakacje, a tu już listopad. Z wakacji wracałam też z piskiem, tyle że z cichszym, żałośniejszym, tęsknym, a może buntowniczym, że to już, tak szybko i trzeba wracać do rzeczywistości.
Ale mam jedno postanowienie... przyklejam aparat do ręki, wyrabiam sobie nawyk uwieczniania wszystkiego na zdjęciach na zaś, na potem, dla potomnych. Tyle się dzieje, tyle zmienia, a telefon nie oddaje tego co chciałoby się uchwycić. Przynajmniej nie mój. Ten się ostatnio zbuntował i nawet smsy segreguje, które mają dojść, a które nie. Chyba cenzura, albo lenistwo. Oczywiście telefonu, nie moje ;).
Miejscowość w Polsce, w której się wychowałam urokliwa, klimatyczna, ze starymi drewnianymi willami. Zawsze podczas pobytu przemykam samochodem głównymi ulicami w pogoni za sprawami, za czymś, za czasem, ze spotkania na spotkanie. W tym roku było inaczej.