I tak...poleciałam do Polski na 5 dni. Chwile intensywnie spędzone w biegu, w pędzie, z włosem rozwianym, bo czas gonił...
Przetańczyłam wesele w rodzinie. Chociaż dusza rozochocona wołała jeszcze i jeszcze- nogi krzyczały- no chyba Cię pogięło kobieto!!!.
Ale do tej pory w głowie gra muzyka, stopy wystukują rytm, a żołądek wspomina weselne pyszności. I ten klimat, i ten dworek, i ta nasza swojskość.
I te spotkania z rodziną, wspominki, uzupełnianie bieżących wiadomości, śmiech i radość i taka beztroska i dobre samopoczucie, bo wśród swoich.
Zapytano mnie- dom jest tu czy tam? nie wiem. Chyba w tej chwili gdzieś po środku. Tu w Norwegii jest praca, dzieci, ich szkoły, codzienność...po prostu życie. Ale w Polsce zostało wszystko co bliskie sercu- rodzice, dzieciństwo i ta cała pozostałość, którą się tak dobrze zna- czyli swojskość. I coby nie mówić- kocham to i tam czuję się jak ryba w wodzie. I mimo iż mówią, że emigrant w Polsce jest już obcy, a na obczyźnie nigdy nie będzie swój, ja wciąż jeszcze jestem jedną nogą tu, drugą tam. Chociaż nogi nogami, a serce wiadomo jest tam gdzie swoi.
Po co mam kupować jakiś tam norweski, jeśli mogę mieć takie cudo? I jak wyjątkowo będzie mi w takim notować i do tego te przepiękne zdjęcia, tak cudnie opisane i ten papier i te tabelki, notatki... naprawdę -wszelkie planery się chowają.
No i tak... nie moja wina, że aby dotrzeć do kalendarzy chcąc nie chcąc trzeba było przejść koło regałów z książkami. Mogłabym zamknąć oczy, albo chociaż wzrok odwrócić, ale toż to grzech byłby przecież. Tyle dobroci wokoło. I jak tu nie zerknąć, jak tu nie dotknąć, nie przejrzeć, nie chwycić, a potem szybko w te pędy rzucić się do kasy nim ktokolwiek zdoła mnie powstrzymać😁. I kupione... kolejne... moje. Stos rośnie. Gromadzę jak wiewiórka orzechy -czyli zapasy na zimę zrobione.
A w domu? w domu czekał na mnie bałagan. Chociaż syn twierdził, że jest posprzątane. No dobrze, nazwijmy to luksusowym bałaganem ;). Mąż mówi- daj spokój, ważne, że przeżył :D. Oczywiście.
Oprócz bałaganu czekał stęskniony pies. Od wczoraj chodzi za mną krok w krok, patrzy maślanym wzrokiem, ani na chwilę nie spuszcza z oka, żeby mu pancia znów nie zniknęła.
To takie nasze trzecie dziecię, które nigdy nie dorośnie. Córcia na studiach, syn w klasie maturalnej też zaraz wyfrunie nam z gniazdka, a pieseł? ten studiować nie zamierza, chyba że menu swojej miski. I tak myślę, że dobrze jest też wrócić tutaj. Tylko jeszcze przetrę to niebo rękawem, uśmiechnę się do tęczy, która dopiero co wyszła i będzie dobrze. Od jutra wpadam w życie i nie będzie czasu na tęsknoty. Jest dobrze, tak po prostu.
Masz dwa domy. Sercem jesteś tam gdzie dobrze. Podziwiam Cię ja nie byłam zdolna zamieszkaczza granicą, zbyt mi ciażyła rozłąka. A teraz już bym nie chciała próbować od nowa w obcym kraju
OdpowiedzUsuńJak ja to doskonale znam... a jakby mi było mało, to jeszcze sobie wynajduję "tam" pomiędzy moim Szato i emigracją... ;) Wpadaj w tę codzienność tylko niezbyt gwałtownie :)
OdpowiedzUsuń